Martin Gimenez Castro nie traci formy. Po dłuższej, aż wstydzę się do tego przyznać, przerwie, wróciłem do Tuna i doznałem ponownie kulinarnych uniesień. Mieliśmy wpaść tylko na kilka ostryg i dwie lampki wina. Tylko kilka ostryg i dwie lampki wina. Tylko kilka ostryg i dwie lampki wina – powtarzałem sobie jeszcze jadąc taksówką. A jak się skończyło? Tradycyjnie 😊

Na początek zamówiliśmy ostrygi Gillardeau, które są niczym gastronomiczny magnes potrafiący przyciągnąć mnie z drugiego końca Warszawy.  Jędrne, słodko-słone, z bardzo subtelnym aromatem morskiej bryzy. Konsumując je w szary, jesienny wieczór wystarczy zamknąć oczy, by przenieść się do słonecznych wybrzeży Francji, czy Hiszpanii. Fenomenalne.

Fenomenalnie pobudzają też apetyt. No i się zaczęło 😊

Tatar z tuńczyka bluefin toro (część brzuszna) podany został w liściu wasabi, a obok na talerzu znalazł się prażony ryż. Jak to wszystko się ze sobą komponowało – było i świeże i sycące, z lekką nutą wasabi, a prażony ryż przypominający w smaku trochę komosę nadawał głębi.

Następnie skosztowaliśmy sashimi z corviny z truflą i aioli truflowym. Do końca roku pozostało jeszcze kilka tygodni, ale jestem niemal pewny, że to danie znajdzie się w prywatnym TOP 10 potraw, jakie jadłem w Polsce w tym roku. Kosmiczne. Ryba była tak delikatna, że niemal rozpływała się na języku, a aioli dodawało jej nieprzytłaczającej tłustości. Pełne, głębokie w smaku, oszałamiające danie. I jeszcze ta starta trufla na górze, która przełamywała tłustość swoją ziemistością.  Tak, tak, tak!

Chwilę później mogliśmy spróbować przystawki, która jeszcze wtedy była „spoza karty”.  Puszyste, kremowe pate z suma przykryte zostało galaretką grzybową i posypane płatkami trufli, a całość znalazła się w puszcze niczym pasztet😊.  Oj taki pasztet to ja rozumiem! Nie ma co urywać – przystawka nie należała do lekkich, zwłaszcza po sytym sashimi z corviny 😉, ale jakie to ma znaczenie – była genialna. Została skonsumowana w absolutnej całości. Tę „absolutność” zapewniło pieczywo, którym puszkę można było wyczyść do gołej blachy.

Trzy zdania wyżej padło słowo „przystawka”, co oznacza, że dopiero się rozkręcaliśmy. Kubki smakowe wymagały jednak odświeżenie i wprowadzenia trochę lekkości do żołądka, dlatego zamówiliśmy ceviche z corviny. Szef znany jest z przygotowywania fenomenalnego ceviche i nic w tej kwestii się nie zmieniło. Kwaśność, ostrość i słodycz stworzyły idealny balans, zapewniły  dużo orzeźwienia i mocno zachęciły ślinianki do intensywnej pracy. Nie pogniewałbym się, gdyby w tym daniu było trochę mniej elementów kwiatowych, które smyrały podniebienie i przebijały delikatność serioli, ale to w zasadzie jedyna i to naprawdę drobna uwaga tego wieczoru.

Przyszedł czas na dania główne, więc przed nami pojawił się talerz z filetem z serioli z borowikiem stepowym, kalafiorem i skorzonerą. Soczysta ryba, obłędnie chrupiąca skórka i kremowe puree – cudowna potrawa, która doprowadziła mnie niemal do granicy przejedzenia, ale i kulinarnej ekscytacji. Tak powinno się smażyć rybę! 

Na zakończenie wieczoru spróbowaliśmy jeszcze grillowaną ośmiornicę z kopytkami dyniowymi i ndują. Świetnie przygotowane danie, do którego nie mam najmniejszych uwag, ale i tak moje kubki smakowe bardziej pokochały seriolę.

Uwielbiam Tunę od pierwszej kolacji, na jakiej byłem. Uwielbiam za jedzenie, ale też za fantastyczny klimat, bardzo przyjazną atmosferę, świetne wina i wielki bar, który lubię bardziej niż stoliki.

PS. Dobrze, że tekst piszę wieczorem, gdy Tuna jest już zamknięta, bo inaczej pewnie wsiadłbym do taksówki i nie pojechał tylko na kilka ostryg i dwie lampki wina… 😊  

Adres: Tuna by Martin Gimenez Castro, ul. Elektryczna 2, Warszawa
tuna-restaurant.pl