Gdzie wybrać się na biznesowy lunch? Gdzie na wyjątkową kolację zabrać rodzinę, która niespecjalnie chętnie chciałaby próbować nieznanych wcześniej składników i połączeń smakowych? Mam jedną odpowiedź na te dwa pytania. N31.

U Roberta Sowy, w N31 Restaurant&Bar, restauracji położonej w samym centrum Warszawy, byłem kilka lat temu. Niedawno wróciłem w porze lunchowej i tak mi zasmakowało, że niemal od razu zarezerwowałem stolik na sobotni wieczór.

„Zasmakowało” – to słowo klucz i będzie się ono przewijało jeszcze nie raz. Zazwyczaj unikam go, jak ognia, bo moim zdaniem nie oddaje w pełni maestrii szefów kuchni z najlepszych restauracji świata. Kiedy jednak mamy do czynienia z comfort foodem, warto po nie sięgnąć.

W moim prywatnym rankingu jest naprawdę niewiele miejsc na mapie Warszawy, do których chciałbym lub mógłbym pójść w porze lunchowej na spotkanie biznesowe. Sporo restauracji jest zamkniętych w tych godzinach, są takie ze zbyt złożonymi daniami, albo poziom jedzenia lub obsługi bywa nierówny. Tymczasem ja nie chcę ryzykować. Nie idę degustować, idę rozmawiać, a dania mają stanowić smaczne uzupełnienie.

Pod tym względem od dawna cenię Nolitę i zawsze ciepło myślę o Belvedere. Teraz do tego grona dołącza N31.

Ale zacznijmy od początku.

Lunch

Wnętrze restauracji jest eleganckie, ale jednocześnie przytulne. Co ważne nie czuć sztywności, której po prostu nie znoszę.  Od pierwszego zajęcia miejsca w fotelu człowiek czuje się tak… komfortowo.

Choć w ciągu dnia dostępne jest menu lunchowe, zdecydowałem się jednak na dania z karty. Najpierw na stole pojawiła się troć z sosem barbeque, kremem z wasabi i kawiorem. Miała cudownie głęboki smak, była ugotowana perfekcyjnie i przyprawiła o cały ogrom kulinarnej radości. Na drugą przystawkę wybrałem gnocchi ze smardzami i truflami. Mógłbym je jeść i jeść i jeść. Wspaniałe! Całe szczęście, że obsługa uprzedziła o wielkości porcji, bo ta była pokaźna i bez problemów zastąpiła danie główne.

Obie potrawy wyróżniał natomiast pewien wspólny czynnik – wszystkie smaki były podbite do potęgi N. Zapomnijcie o zabawie niuansami. Tu dostajemy pyszne dania, takie, i to uważam za absolutnie jeden z największych plusów N31, na których nie trzeba się skupiać. Można je konsumować i rozmawiać, a i tak smaki przebiją się przez rozmowę. W wielu fine diningowych miejscach warto na chwilę przerwać konwersację, by móc skupić się na detalach. W N31 smaki dostajemy wyłożone jak na tacy. Businness Comfort Food w cudownej postaci.

Nie śmiałbym jednak podzielić się z Wami wrażeniami z wizyty u Roberta Sowy po zaledwie dwóch, nawet tak smacznych, daniach. Dlatego w poczuciu obowiązku i chęci spróbowania kolejnych pozycji z menu, wróciłem, tym razem już z Justyną, dwa dni później wieczorową porą.

Kolacja

Zdecydowaliśmy się na menu degustacyjne z wine pairingiem. Tu muszę wtrącić, że oferta win na kieliszki w N31 nie jest zbyt obszerna, a liczba szampanów na kieliszki ograniczona została do jednego Moeta. Rozumiem zamiar biznesowy, który zapewne się sprawdza do wyboru  – albo butelka albo nic – ale trochę żałowałem.

Zanim otrzymaliśmy pierwsze dania rozejrzałem się po sali i zdecydowaną większość gości stanowiły osoby z zagranicy. N31 znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie hotelu Novotel i nie mam cienia wątpliwości, że sposób przygotowywania dań oraz sama konstrukcja menu podporządkowane są osobom, które przyjechały do hotelu i chciałyby zjeść smacznie i bez kulinarnych eksperymentów.

Kolację rozpoczął tatar z polędwicy wołowej z chipsem ziemniaczanym, plastrem lardo i majonezem lubczykowym. Jakie to było pyszne! Świetnie przygotowane mięso, fajna intensywność majonezu. Nic tylko jeść i cieszyć się tym co na talerzu (a po chwili na języku).

Pomyślicie, że przystawka nie była w żaden sposób odkrywcza? Nie była, ale co z tego. Nie taki cel stawia sobie szef kuchni. Za to w kategorię  „comfort food wysokich lotów” wpisywała się idealnie.

Kilka chwil później konsumowaliśmy już tuńczyka z musem wasabi, sosem kabayaki i kimchi. Danie okazało się pikantne, wspaniale łączyło słodkość z kwasowością, ale wydaje mi się, że był to już ostatni poziom ostrości akceptowalny dla większości gości. Ja taką pikanterię podkręcaną przez kimchi wprost uwielbiam i nie mogłem powstrzymać się, aby łyżeczką nie wydobyć resztek sosu, który pozostał na talerzu.

Jeżeli jakieś ślady ostrości nadal spoczywały na języku, to zmyła je foie gras z karmelizowaną gruszką i ciastem dyniowo marchewkowym. Cudowny, słodki deser! No właśnie, tylko my jeszcze nie byliśmy przy deserach… Ciastko wypieczone idealnie, foie gras usmażona w punkt, wszystko pięknie, ale zdecydowanie za słodko. Bardzo brakowało w tym daniu jakiegoś kwaśnego kontrapunktu. Gdyby jednak trafiło ono do części deserowej, byłbym więcej niż uszczęśliwiony 😊 Wątróbka zamiast brownie? Czemu nie!

Krem z grzybów leśnych z serem Bursztyn i truflą, który stanowił kolejną pozycję menu degustacyjnego błyskawicznie zniknął z talerza.

Kalmarem baby z ośmiornicą i puree ziemniaczanym chciałem się nacieszyć dłużej, ale nie udało się. Pochłonąłem go równie szybko i podsumowałem jednym słowem. Pyszny! Sekret tkwił w przygotowaniu składników oraz w prowansalskim majonezie paprykowym, czyli sosie rouille perfekcyjnie łączącym się z ośmiornicą. Dawał trochę ostrości, cierpkości, głębi smaku i szczyptę słodyczy. O TAK! Nie obraziłbym się, gdyby obsługa obok talerza postawiła miseczkę po brzegi wypełnioną sosem rouille, tak bym mógł dodać go jeszcze więcej.

Po tym intensywnym daniu przydała się chwilę orzeźwienia, a był nią sorbet. Przeczyścił kubki smakowe i przygotował na ostatnią wytrawną potrawę – stek z polędwicy wołowej ze szpinakiem i truflowym puree ziemniaczanym oraz sosem Madera. I tu ponownie wracamy do idei „może nie odkrywczo, ale na pewno smacznie”.  Sos, ziemniaki i wspaniale ugrillowana polędwica, choć konsumowane na już niemal pełny żołądek, wspominam bardzo ciepło. Był to taki restauracyjny odpowiednik mielonego, z ziemniakami i mizerią w domu. Danie otulało i radowało.

Po nim musiał się już otworzyć drugi żołądek na deser, a była nim beza z kremem waniliowym i wiśniami. Bez najmniejszych uwag!

Od obsługi, przez wystrój po dobór i wykonanie dań – wszystko to sprawia, że N31 Restaurant&Bar jest wprost encyklopedyczną definicją określenia „buisness comfort food” na bardzo wysokim poziomie. Jeżeli szukacie fine diningowych eksperymentów, nietuzinkowych form podania, N31 nie jest dla Was, ale też nie miało takie być. Ja na pewno jeszcze nie raz wrócę tam na biznesowy lunch. Spróbuję nowych dań, albo zamówię te już znane. Zawsze polecę Wam to miejsce na rodzinny, wykwintny obiad lub kolację. I N31 zawsze będzie na mojej krótkiej liście miejsc z bardzo SMACZNYM jedzeniem.

Adres: N31 Bar&Restaurant by Robert Sowa, Nowogrodzka 31, Warszawa
n31restaurant.pl