Wziąłem udział w najpiękniejszym, najbardziej wzruszającym, najcudowniejszym wydarzeniu kulinarnym w moim życiu. Czymś magicznym, trudnym do ogarnięcia umysłem, niebywałym i historycznym. Alchemist x El Bulli x Enigma.

12 godzin po kolacji wracaliśmy samolotem z Kopenhagi. Siedziałem wygodnie w fotelu, ze słuchawkami na uszach, relaksowałem się słuchając mojej ulubionej playlisty, przeglądałem zdjęcia, wspominałem kolację i wtedy poczułem, jak po policzku zaczynają spływać mi łzy. Jedna, druga, trzecia, kolejne… Dopiero po takim czasie emocje zaczęły powoli puszczać.  

Historia 

Restauracja El Bulli prowadzona przez Ferrana i Alberta Adrię została zamknięta w lipcu 2011 roku. Do tego czasu zdobyła trzy gwiazdki Michelin, pięciokrotnie otrzymała tytuł  najlepszej na świecie, a Szefa Ferrana Adrię uznano Szefem Dekady. W dniu zamknięcia, liczba osób oczekujących na stolik wynosiła dwa miliony. DWA MILIONY! 

Restauracja El Bulli / zdjęcie: Wikipedia

O ostatniej kolacji powstał nawet dokument “Last Waltz” przedstawiający jej przebieg i przygotowania. W tym legendarnym wydarzeniu uczestniczyli najwięksi szefowie kuchni świata tacy jak Rene Redzepi (Noma), Joan Roca (El Celler De Can Roca), Massimo Bottura (Osteria Francescana), Andoni Luis Aduriz (Mugaritz), czy Grant Achatz (French Laundry / Alinea). Nie znaleźli się tam przypadkiem – każdy z nich fachu uczył się właśnie pod okiem Ferrana Adrii w El Bulli. Ze zdobytą wiedzą ruszał w świat i osiągał nieprawdopodobne sukcesy sprawiając jednocześnie, że techniki mające swój początek w El Bulli rozwijały się i ewoluowały.    

Ostatnia kolacja w El Bulli – Last Waltz / lipiec 2011

Wymieni szefowie to zaledwie garstka z tych, którzy rozwój kariery zawdzięczają braciom Adria. Wszyscy oni nazywani są Bullinianos. 

Wkład El Bulli w gastronomię na całym świecie jest trudny do wyobrażenia. Ferran Adria nie tylko stal się ojcem kuchni molekularnej, chętnie dzielił się wiedzą, ale co najważniejsze technikom nadał sens. Oszukiwał zmysły, bawił, sprawiał, że kolacja potrafiła przemienić się w prawdziwe show, ale jednocześnie zawsze kluczowy był smak. Jego koncentracja i połączenie. Tekstury i temperatury. Dziś wiele technik wydaje się być oczywista, ale pamiętajmy, gdzie się narodziły. Parafrazując przysłowie – wszystkie drogi prowadzą do El Bulli. 

Ferran Adria zakończył swoją przygodę z gotowaniem, ale stał się aktywną postacią w Fundacji El Bulli, natomiast Albert Adria powrócił najpierw otwierając restaurację Tickets, a następnie Enigmę (moje wrażenia: https://chezcezary.pl/hiszpania/enigma/).

Po lipcu 2011, bracia Adria nie poprowadzili wspólnie już żadnej restauracji. O ironio to właśnie w okolicy 2011 roku byłem mentalnie i finansowo gotowy, by El Bulli odwiedzić. W tym samym czasie, w Skandynawii, młody kucharz Rasmus Munk (obecnie szef kuchni Alchemist) zafascynowany dokonaniami El Bulli zdobywał ich książki, tłumaczył z hiszpańskiego na duński i zgłębiał tajniki kuchni molekularnej. 

Moim nierealnym marzeniem było spróbowanie dań z El Bulli przygotowywanych przez braci Adria, marzeniem Rasmusa Munka było z nimi gotować.

1 listopada 2023 roku na facebookowym profilu restauracji Alchemist pojawiła się animacja. “El Bulli / Enigma / Alchemist”. Animacja stanowiąca zapowiedź spełnienia obu tych marzeń. 

W Kopenhadze w dniach 2-4 lutego w Alchemist miała zostać zorganizowana specjalna kolacja na cześć El Bulli, z udziałem Ferrana i Alberta Adrii oraz Rasmusa Munka (najlepszego szef kuchni świata 2023 według profesjonalistów – Best Chef Awards). 

Wszystko pięknie brzmi, tylko pamiętacie te dwa miliony osób na liście oczekujących do El Bulli… Można było spodziewać się, że zainteresowanie taką kolacją osiągnie monstrualny poziom. Tymczasem moja naiwność jakoś przykryła ten fakt. Napisałem miłego, ale krótkiego maila z pytaniem, czy nie znalazłoby się dla nas miejsce na tym wydarzeniu, ale odpowiedź szybko sprowadziła mnie na ziemię. 

Z tego co udało mi się dowiedzieć, ponad 10 000 osób wyraziło chęć wzięcia udziału w kolacji. Miejsc było natomiast zaledwie 150. Część przeznaczonych zostało dla dziennikarzy, część dla wybrańców braci Adria, a część dla przyjaciół Alchemista. Dosłownie kilka miejsc trafiło na specjalną loterię, do której zarejestrowało się 5 000 osób.          

Gdy uświadomiłem sobie, że po prostu nie mam szans, zwłaszcza że w loterii jeszcze nigdy nic nie wygrałem, wtedy przyszedł mail. Mail, po którym tego dnia nie byłem już w stanie pracować 🙂 Okazało się, że Szef umieścił nas na liście “przyjaciół Alchemista”. Byliśmy tam podobno od mojego pierwszego maila, tylko tę informację trzymano w tajemnicy. 

Trzy razy czytałem wiadomość, aby upewnić się, że dobrze widzę. Potem kolejne trzy. Nie jestem znanym dziennikarzem, influencerem, międzynarodowym ekspertem, czy szefem kuchni. W Alchemist byłem raptem dwa razy, czyli biorąc pod uwagę innych gości to raczej tyle co nic. Można spokojnie przyjąć, że jestem totalnym randomem. A tymczasem coś sprawiło, że szef dobrze nas zapamiętał i umieścił na liście będącej spełnieniem nierealnych marzeń, będącej czymś w rodzaju zaproszenia do Świętego Mikołaja, ale tego prawdziwego latającego saniami i wchodzącego przez komin. 

Uwierzę, że to prawda, dopiero jak wejdę do środka – powtarzałem sobie do 4 lutego 2024 do godziny 17:15, kiedy to drzwi Alchemista otworzyły się i rozpoczęła się Synergia!

Synergia   

Kolacja nieprzypadkowo nazwana została Synergią. Już na wstępie wyjaśniono nam, że będzie ona podróżą łączącą oryginalne dawne dania serwowane w El Bulli, ich współczesne interpretacje, nowe wykonania przeniesione wprost z Enigmy, a całość uzupełnią potrawy z Alchemist. 

Na pierwszą niespodziankę nie musieliśmy długo czekać. Po zdjęciu okryć, jeszcze w powitalnym pokoju, otrzymaliśmy flakoniki przypominające perfumy. W środku nie było jednak pachnidła, tylko drink Dry Martini. Jak go wypić? Pryskając na język, dokładnie tak, jakbyśmy rozpylali perfumy. Właśnie w ten sposób Ferran Adria witał gości w El Bulli. Drink w sprayu zamiast stanowić pierwsze zaspokojenie głodu, tylko go podsycał. 

Dry Martini Spray – El Bulli

Już w tym momencie, stojąc jeszcze w “poczekalni” z grupą kilku innych gości, dało się wyczuć odmienny niż wcześniej klimat. Widać było wyjątkowe podekscytowanie, jeszcze większą radość połączoną z pewnego rodzaju niedowierzaniem, że to właśnie dziś, że to właśnie teraz.

Po chwili drzwi do pokoju przejściowego otworzyły się. Weszliśmy do środka. Na ścianach wymalowane zostały dziwne symbole związane z El Bulli, a w rogach pokoju czekały na nas żywe postacie z maskami buldoga na twarzy, trzymające w rękach tace z pierwszym daniem. Światło pulsowało, z głośników płynęła muzyka i głos Ferrana. Coraz mocniej, coraz dynamiczniej. Na koniec dźwięk był już tak potężny, że wręcz zdmuchnął z języka genialne połączenie czarnego kawioru i białych migdałów.     

Nawet dziś, gdy oglądam nagranie z tego momentu, nadal mam ciary.

W kulminacyjnym momencie muzyka nagle ucichła i otworzyły się kolejne drzwi. Dotarliśmy na pierwszy poziom restauracji. 

“Dobry wieczór” – usłyszeliśmy, a przed nami stała Marta. Opiekowała się naszym stolikiem podczas poprzedniej wizyty i tym razem historia się powtórzyła. Byłem przeszczęśliwy, bo podczas takiego wieczoru, obsługa mówiąca po polsku, daje możliwość jeszcze większego zagłębienia się w kolację, jeszcze żywszej dyskusji. Wow!

Usiedliśmy na fotelach skierowanych wprost na laboratorium Alchemista, po którym poruszał się personel, Szef Rasmus i Ferran Adria. Dosłownie metr i szyba dzieliły nas od kulinarnej legendy. W laboratorium cały czas pracowały drukarki nanoszące jadalne wzory na potrawy, a ścianę wypełniały słoje z produktami stosowanymi w Alchemist. Przy poprzednich wizytach nie wszystkie szklane opakowania były wypełnione, teraz zostały uzupełnione o produkty z El Bulli i Enigmy. Jeden drobny detal, a pokazujący, z jak wielką dbałością o szczegóły przygotowane zostało to wydarzenie. 

Na stoliku pojawiła się butelka Kruga – Alchemist jest ambasadorem tego domu szampańskiego – a do kieliszków popłynęło Grande Cuvée 171 ème Edition.   

Niedługo później spróbowaliśmy dwóch koktajli: ulubionego przez Ferrana – Negroni, zamkniętego w sferze, oraz ulubionej przez Alberta – Margarity podanej w formie piany zanurzone w ciekłym azocie. Para towarzysząca przygotowywaniu koktajlu przypominała wędzenie, a to skojarzenie perfekcyjnie pod względem sensorycznym komponowało się z dymnym aromatem Mezcala dodanego do “drinka”.

Żeby przygotować Mezcalita Nitro miesza się alkohol z limonką, wlewa do syfonu, a następnie przelewa do naczynia wypełnionego maltodekstryną, przekłada na łyżkę i ją umieszcza na kilka sekund w ciekłym azocie. 

Po zaserwowaniu “nitro koktajlu” ma się mało czasu by go spróbować, dlatego Mezcalita Nitro należy szybko włożyć do ust. Kulka dosłownie znika na języku uwalniając skoncentrowany smak Margairty, a w tym przypadku Mezcality. 

Raczę Was tak szczegółowym opisem, aby pokazać, ile technik zostało zastosowanych do przygotowania raptem jednego dania i aby zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Dziś syfon, czy ciekły azot nie stanowią niczego odkrywczego w świecie gastronomii, ale ich obecność w kuchni wszyscy zawdzięczają właśnie El Bulli i tysiącom godzin eksperymentów. 

Próbując Mezcalita Nitro, tak naprawdę kosztowaliśmy historii nowoczesnej kuchni. Dotykaliśmy początków, narodzin trendu. W dodatku za dania odpowiedzialni byli sami ojcowie tej drogi. Nieprawdopodobne uczucie. 

Alchemist w swoim laboratorium kontynuuje to, co bracia Adria rozpoczęli. Tworzy, odkrywa, a przykładem niech będzie Space Bread. Danie składa się z kawioru i 10-letniego sosu sojowego, ale takiego, który dzięki specjalnej technice został napowietrzony i zwiększył swoją objętość o 10000%. Gdy tylko trafi na język, rozpada się, a w ustach pozostaje sam kawior. Zaskoczenie i koncentracja smaków. Jeszcze nie raz przeczytacie ten zwrot. 

Space Bread – Alchemist

Kilka dań później Marta przyniosła łyżki z umieszczonymi na nich sferami. Sfery, oszukane kawiory były zawsze tymi elementami z El Bulli, które przynajmniej ja uważałem za wyjątkowo ikoniczne. A sfera z soku z oliwek stanowiła ikonę ikon. W ustach, po rozgryzieniu sfery, rozlał się intensywny smak oliwek. Tak mocny, jakby naraz zjadł ich całą garść.

Niemal identyczne danie jadłem rok temu w Disfrutar… no tak. Obecni szefowie kuchni w tej drugiej, najlepszej restauracji świata 2023, to byli sous chefowie z El Bulli 🙂 

Spherical Olives – El Bulli

Główna sala

Czas przenieść się do głównej sali przykrytej olbrzymią kopułą, na której w czasie wieczoru wyświetlane są tematyczne animacje. 

Marta zaprowadziła nas do stolika, zlokalizowanego tak blisko kuchni, że bliżej były już tylko drzwi do kuchni 🙂 Zanim jednak usiedliśmy powiedziała, że tradycją w El Bulli było przejście przez kuchnię i przywitanie się z Szefem. 

Zaraz, zaraz, co ja właśnie usłyszałem? Nim neurony zorientowały się, jaka jest odpowiedź w wejściu do kuchni stanęli oni: Rasmus Munk, Albert Adria i Ferran Adria. Przywitaliśmy się serdecznie, chwilę porozmawialiśmy, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i po kilku minutach wróciliśmy do stolika. Gdyby nie krzesło, pewnie osunąłbym się z wrażenia na podłogę. Mieć okazję wyściskać kulinarnych bogów, postacie bez wątpienia kultowe, w dodatku na kolacji przygotowywanej przez nich… Niebywałe. 

Kolacja zaczęła się na dobre.

Choć w Alchemist byłem już wcześniej i klimat był tam zawsze wyjątkowy, to tym razem poczułem, że salę wypełniała inna atmosfera. Jakby w powietrzu unosiły drobinki magii, czegoś nieopisanego, nienamacalnego, pozazmysłowego. Obsługa zdawała się niemal unosić lekko nad ziemią i piszę to ja, człowiek stąpający bardzo twardo po ziemi, który gdyby gdzieś przeczytał takie zdanie, pewnie popukałby się w głowę i zaśmiał. Trudno. 

Goście, którzy zostali wybrani przez samego Szefa Rasmusa, nie byli przypadkowi. Niezależnie, czy siedzieli w garniturach, sukniach, czy w bluzie lub t-shircie, wszystkich łączyło zrozumienie tego, czego byliśmy częścią. Kolacji historycznej. Kilka osób przy stolikach po prostu się popłakało i był to widok, który nawet trochę nie dziwił.

Kolejne dania zaczęły trafiać na stół. Wśród nich Alchemistowy motyl, lekki i niebywale delikatny suflet z mozzarelli wprost z Enigmy, czy Ravioli Que Se Va z El Bulli. To ostatnie składało się z dwóch pierożków z przezroczystego, ultracienkiego jadalnego papieru. Jeden wypełniony był kremem z orzeszków pini, drugi prażonymi orzeszkami. Ravioli należało zanurzyć na sekundę w miseczce z bulionem z szyszki z sosny, ale nie na dłużej, ponieważ ciasto po prostu by się rozpłynęło. Fantastyczne połączenie. Dużo zabawy i genialna koncentracja smaków. 

Ravioli Que Se Va powstało w El Bulli w 2009 roku i było daniem numer 1629. Tak, potrawy w tej restauracji numerowano, a łącznie do lipca 2011 roku stworzono ich 1846. 1846! Oryginalnych, wyjątkowych, odkrywczych. Coś niebywałego! 

Na sklepieniu kopuły nad nami wyświetlały się kolejne animacje, a część nawiązywała bezpośrednio do historii El Bulli. Prezentowane były między innymi fragmenty filmów z ostatniej kolacji, sylwetki członków zespołu, elementy przeniesione wprost z działającego obecnie muzeum El Bulli. Jedna z animacji wywarła na mnie szczególne wrażenie. Na kopułę zaczęła wpływać wielka wstęga składająca się ze zdjęć WSZYSTKICH 1846 dań El Bulli. Gdy wirowała nad głową, zdawała się nie mieć końca i jednocześnie uświadamiała niewyobrażalne dziedzictwo kulinarne restauracji.  

Siedzieliśmy niczym w wehikule czasu rozpieszczani kolejnymi potrawami, które choć różne od siebie, miały zawsze jedną wspólną cechę – kosmiczną koncentrację smaków. 

Foie gras infuzowane przez 8 minut smakiem anchovis, móżdżek z wiśnią schowany pod kopułą przypominającą ludzką głowę, czy jedno z trudniejszych dań, jakie jadłem – Yuba z Jamon Iberico i mięsem jeżowca. Jeżowiec okazał się być ekstremalnie intensywny, a dodatkowej głębi dodawał mu bulion na bazie dashi i szynki Iberico. Całość łagodził nieco kożuch z mleka. 

Do tej pory nie wiem, czy pokochałem to połączenie, czy znienawidziłem. Jestem jednak pewny, że wryło mi się ono w pamięć. Było szczególne również z innego powodu. Oryginalnie potrawę stworzył Albert Raurich – człowiek, który przez 10 lat pełnił rolę Head Chefa El Bulli. Tego wieczoru dołączył do zespołu, by odtworzyć ją dla nas. 

Jednak nie tylko on. Kolejnym Bulliniano, który pojawił się podczas kolacji, był Rafa Zafra – obecnie prowadzący restaurację Estimar w Barcelonie i Madrycie. Przygotował swoją specjalność, niegdyś serwowaną w hotelu El Bulli. Pulpitos to małe ośmiornice serwowane w bulionie z kurczaka z zielonym groszkiem. Cudownie smaczne, a zarazem lekkie danie, zwłaszcza w porównaniu z pozostałymi, pozwoliło nabrać sił na kolejne mocne smaki. 

W kuchni dawał z siebie wszystko Albert Adria, który postanowił sam kończyć część dań. Przed nami przemykał Rasmus Munk osobiście serwując wybrane potrawy i puszczając co jakiś czas oczko, gdy mijał nasz stolik. Winami opiekowała się uśmiechnięta od ucha do ucha Nina Højgaard Jensen, czyli wicemistrzyni świata sommelierów. W wielu restauracjach nieporównywalnie mniej znane postacie potrafią uważać się za największe gwiazdy, patrzeć na gości z góry, a czasem nawet strofować. Jednak w Alchemist wszyscy byliśmy razem. Wspólnie dzieliliśmy to przeżycie. Nie było pychy, wywyższania się, nawet krzty gwiazdorzenia. 

W kuchni: Albert Adria

Jednej, szczególnie ważnej osoby, zabrakło tego wieczoru. Juli Soler, były właściciel El Bulli i osoba, która zaufała Ferranowi Adrii oddając w jego ręce restaurację, zmarł w 2015 roku. By oddać mu hołd do kieliszków trafiło ulubione wino Solera – Mersault, przygotowane z rocznika 2015 przez winnicę specjalnie na okazję tej kolacji. Zamiast smutnej minuty ciszy – z głośników popłynęło Satisfaction, a cała kuchnia i goście zaczęli klaskać. 

Na stole zabłysnęły specjalne lampki, na których metodą litograficzną umieszczona została warstwa jadalnego kremu z topinamburu przedstawiającego portret Juli Solera. Krem należało zebrać przy pomocy andrutów, a te również były wyjątkowe – miały naniesione symbole ściśle związane z życiem Solera: logo Barcelony, szkic Ferrari, czy słynny język Rolling Stones.    

Oddanie hołdu w iście Adriowo-Munkowym stylu!

Jednym z ostatnich wytrawnych dań, okazał się być homar – najlepszy jakiego miałem okazję kiedykolwiek spróbować. Według przepisu Enigmy mięso najpierw przez dwa dni dojrzewa zatopione w aromatycznym tłuszczu wołowym, a następnie jest smażone na grillu (konkretnie w Josperze), który nadaje mięsu lekko dymny posmak. W efekcie otrzymujemy homara, o mięsie niezwykle delikatnym, pełnym głębokich, umamicznych smaków. Coś niewiarygodnego!

Zanim na stół trafiły desery spróbowaliśmy jeszcze dwa pre-desery. Czy muszę zaznaczać, że wyjątkowe i skoncetrowane w smaku? 🙂 

Najpierw przed nami stanęło pudełko z lodami i bakaliami w saszetce. W środku jednak zamiast klasycznych lodów znajdowała się zmrożona piana z… parmezanu, a bakalie stanowiły do niej słodki dodatek. Przepis pochodzi oczywiście z El Bulli i dokładnie pokazuje, jak bracia Adria czarowali zmysły. Całość przygotowano tak, aby wszystko sugerowało, że skoro nadszedł czas na dania słodkie, to za chwilę na łyżkę nabierzemy słodki deser lodowy. Nic bardziej mylnego!

Lody okazały się być wciągająco-uzależniające, tak serowo umiamiczne, że tylko rozsądek nakazał nie zjeść ich do końca, zwłaszcza, że porcja była naprawdę pokaźna. Przypomniałem sobie parmezanowy deser z Osterii Francescany i mogę powiedzieć jedno – swoją intensywnością nie dorównywał temu.  

Przed drugim pre-deserem warto, abyście zajrzeli do mojego wpisu o Disfrutar – https://chezcezary.pl/hiszpania/disfrutar-powrot/ – tam zachwycałem się kiełkami zalanymi galaretką pomidorową. Jak bardzo uśmiałem się, gdy Marta przyniosła do stolika Spice Wheel – 12 przypraw zatopionych w żelu z soku z jabłek. Cóż, wszystkie drogi prowadzą do El Bulli 😉 

W przypadku Spice Wheel zadaniem gości było sprawdzenie się i odgadnięcie smaków przypraw. Tak proste danie, tak ciekawy pomysł i najważniejsze – wspaniałe wrażenia na języku.      

Jeszcze większe odświeżenie czekało na nas w deserze nazwanym “Scream” i bazującym na obrazie “Krzyk” Edvarda Muncha. Jadalną miniaturę obrazu, z szafranu, likieru Cointreau, oliwek i mandarynek należało jeść od dołu, tam była słodka, ale im wyżej, tym stawała się bardziej kwaśna, aż wreszcie na samej górze potencjometr kwasku ustawiony został na maksimum, tak aby konsumujący gość aż krzyknął. I rzeczywiście prawie krzyknąłem. Czysty kwasek. Orzeźwienie poza wszelką skalę. Fantastyczne przeczyszczenie kubków smakowych! WOW!

Zbliżała się szósta godzina kolacji! Szósta! 

Podobnie jak przy poprzedniej wizycie poproszeni zostaliśmy o zdjęcie zegarków, wisiorków, wyjęcie z kieszeni wszystkiego, co mogłoby się zgubić. Wiedzieliśmy, że czeka nas basen z piłkami. Tu zaskoczenia nie było, ale relaks, jaki daje taka “kąpiel” podczas kolacji, jest czymś niezwykłym i nie zmiennym. W dodatku znowu nawiązywał do El Bulli. Tam gości zachęcano, by wykąpali się w morzu po zakończonej uczcie. Szalone? Po tej kolacji chyba nic mnie już nie zaskoczy 🙂 

No dobrze, jednak zaskoczyło. Po wyjściu z basenu trafiliśmy wprost do kuchni, gdzie właśnie pracowali bracia Adria. Trochę tak, jakby za dotknięciem magicznej różdżki móc przenieść się w sam środek tej sfilmowanej, ostatniej kolację El Bulli. Tylko tu różdżka nie była potrzebna. 

Niby widzieliśmy się z szefami kilka godzin wcześniej, ale teraz byliśmy bliżej tego, co robią. 

Justyna zapytała się, czy może wyściskać Ferrana, a ten bez chwili namysłu wystawił ręce w wyczekującym geście. Kto wie, czy właśnie ta chwila nie została uwieczniona przez ekipę filmową kręcącą materiał o Alchemist.   

Chwilę później byliśmy już na górze, w sali deserowej – ostatnim etapie wieczoru. Było nam smutno, że za chwilę opuścimy Alchemist i kolacja zakończy się. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że spędzimy tam kolejne trzy godziny!

Trzy godziny nie na jedzeniu, choć zestaw czekoladek od El Bulli, Enigmy i Alchemista też był, tylko na uczestniczeniu w wielkiej imprezie. Zgromadzili się tam wszyscy goście z kolacji, szefowie i obsługa. Rozmawialiśmy z innymi zaproszonymi, wymienialiśmy spostrzeżenia z Rasmusem, przybijaliśmy piątki z Ferranem i Albertem, odbyliśmy cudowną rozmowę z Niną Jensen, która gdy dowiedziała się, że zdaliśmy z wyróżnieniem egzamin WSET 2 otworzyła szampana. Coś nieprawdopodobnego. 

A skoro przy Ninie Jensen jesteśmy…

Do kosmicznego poziomu kolacji dostosowany był pairing winny przygotowany przez wicemistrzynię świata sommelierów. Perfekcyjny, idealny, genialny, niebotyczny. Bo proszę Państwa, dobrać delikatnego, subtelnie orzechowego Dom Perignon P2 2002 (El Bulli było ambasadorem Dom Perignon) do dania, podczas kolacji z tak intensywnymi smakami i w dodatku dobrać go tak, że nie zniknie – jest sztuką przez duże sommelierskie S. A to oczywiście tylko jeden z przykładów. Wielkie brawa!

Zakończenie

Po 9 godzinach zebraliśmy się do wyjścia. Tak, w Alchemist spędziliśmy 9 godzin, które zdawało się trwać nie dłużej niż minutę. Chwilę wcześniej podpisaliśmy się jeszcze na pamiątkowej, wielkiej figurce bulldoga – symbolu El Bulli i fizycznym dowodzie, na to że rzeczywiście tam byliśmy 🙂 

Kiedy zjechaliśmy windą na dół, założyliśmy kurtki, wypiliśmy ostatniego, świecącego w ciemności drinka i chwyciliśmy za klamkę, za nami otworzyły się drzwi, z których wyszedł Rasmus Munk. Dogonił nas, by na pożegnanie wyściskać, i by podziękować za wizytę. Niespotykane! Jego autentyczna serdeczność i skromność są czymś rozbrajającym i idealnie opisującym przebieg wieczoru.

Podsumowanie 

Który moment kolacji zapamiętam najbardziej? Czy ten przed chwilą opisany, a może inny? Nie wiem, czy w ogóle będzie to jeden moment. Raczej w pamięci zostanie mi całe, nadal nierealne dla mnie, wydarzenie. 

Wiem, że w tym wpisie nie skupiłem się, aż tak na potrawach, na opisie ich smaku, ale mimo że były genialne, stanowiły jedynie jeden z fragmentów całej kolacji. Równie ważną rolę odgrywała atmosfera, ludzie oraz wspomnienie historii i dziedzictwa El Bulli. Właśnie to starałem się Wam oddać.  

Jednego jestem pewny – uczestniczyłem w  kolacji mojego życia.

PS. Na zdjęciach poniżej uchwyciłem większość pozostałych potraw. W ich podpisach znajdziecie informację, z której restauracji pochodzą.