W Reims, w przepięknej rezydencji Les Crayeres, w dawnym domu rodziny De Polignac funkcjonuje hotel. Od Michelin otrzymał aż trzy klucze, czyli najwyższą możliwą ocenę. To właśnie w nim zlokalizowana jest restauracja Le Parc z dwiema gwiazdkami Michelin. 

Posiadłość otoczona jest długim, wysokim murem. Wchodzi się do niej przez przepiękną, kutą bramę i po krótkim spacerze dociera się do głównego wejścia. Przyznaję, że krótki spacer lekko się wydłużył, ponieważ ogród okalający rezydencję jest oszałamiający i aż żal było go nie pozwiedzać.   

Kolacja rozpoczęłaś się na tarasie, z którego rozpościerał się widok na bezkresną zieleń wspomnianego ogrodu. Nie zdziwiłbym się, gdyby określenie “morze zieleni” powstało właśnie tu, w Les Crayeres. Zamiast wody, królowała równo wystrzyżona trawa, a zamiast wysokich fal wyrastały drzewa. 

Było upalnie, bezchmurnie, słonecznie, tak jakby wraz z rezerwacją gratis dodawany był pakiet “pogoda idealna”. Cień zapewniały wielkie parasole, a ochłodzenie przyniósł szampan. 

Przed wizytą w Le Parc znalazłem w internecie kartę szampanów i dokładnie ją przestudiowałem. Chciałem się przygotować, ponieważ karta była naprawdę przepastna i zawierała absolutnie unikatowe pozycje, tylko ceny… musiały być mocno nieaktualne. Tak mi się przynajmniej wydawało. “Wydawało” jest słowem klucz. 

Jak wiecie rzadko piszę o cenach, ale żeby w dwugwiazdkowej restauracji mieć możliwość zamówienia szampana w cenie niższej, niż najlepsze oferty w sklepach we Francji? Niewiarygodne.  

Zdecydowałem się na butelkę Philipponnat Clos des Goisses 2000 LV za 300 euro. Tego konkretnego szampana można zamówić tylko i wyłącznie w Le Parc i – w związku z tym – nikt nie miałby pretensji, gdyby cena była dwukrotnie wyższa. Ale nie była. 

Szampan miał w sobie całą precyzję typową dla Clos des Goisses i głębię, którą zawdzięczał spędzeniu 17 lat na osadzie. Cudownie odświeżał w ten upalny dzień. 

Wspaniały szampan w kieliszku, nad głową słońce, przed oczami zieleń – czy można wyobrazić sobie piękniejszy moment? Chwilo trwaj! Ale właśnie… dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że owszem na tarasie w Les Crayeres mógłbym z radością zostać długie godziny, ale przyszedłem na kolację. Przypomniała o tym obsługa, która przyniosła amuse bouche.   

Bardzo lekkie, warzywne, proste i eleganckie zarazem. Pasowały do pogody, restauracji i szampana. Znowu pomyślałem “Chwilo trwaj!”. Gdybym w tym momencie otrzymał wybór: zostaję na tarasie, piję tego samego szampana i jem tylko te amuse bouche’e, czy idę do restauracji na dalszą część kolacji, to obawiam się, że stałbym bez ruchu i bez szans na dokonanie tego jednego wyboru. 

Na szczęście nie musiałem podjąć żadnej decyzji. 

Sala, do której trafiłem przesiąknięta była, jak zresztą cała rezydencja, pałacowym stylem. Na ścianach wisiały historyczne obrazy w pozłacanych ramach, z sufitu zwisały kryształowe żyrandole, ściany zdobiły sztukaterie, a goście siedzieli przy stołach przykrytych płachtami białych obrusów, na których leżała srebrna zastawa. 

Pierwszą przystawką był krab z kremem z kalafiora i kawiorem. Jakie to było cudowne danie, pełne i jednocześnie delikatne. 

A zanim pusta skorupa kraba, pełniąca rolę talerza, zniknęła ze stołu spróbowałem jeszcze postawionych obok kawałków mięsa ze szczypców homara w tempurze, które moczyłem w spienionym zabajone przygotowanym na bazie homarowej “piątej ćwiartki”. Tym razem nie pomyślałem “chwilo trwaj”, tylko “dajcie więcej homara i zabajone!”. 

Zachłanność nie ustąpiła również przy kolejnym daniu. Foie gras Royale skąpana w ekstremalnie zielonym sosie z zielonej fasolki z dodatkiem sosu na bazie cytrusów była mocna, pełna smaku i tłuściutka. Ta moc i tłustość połączona z elementem warzywnym będzie przewijała się tego wieczoru w wielu daniach. Jestem wręcz przekonany, że jest to kierunek, który po prostu uwielbiam.

Czerwona dorada, podana z chrupiącymi wodorostami oraz sosami na bazie orzechów nerkowca, maślanki i fermentowanej dorady, była usmażona od strony skóry w absolutnie idealny sposób. Skórka – chrupiąca, mięso ryby – jędrne i soczyste. Sos wzbogacony kawiorem – petarda. 

A potem przyniesiony został comber jagnięcy. W dużym naczyniu, z którego unosiły się jeszcze resztki dymu użytego do podwędzania mięsa. Kolejne kawałki zostały starannie wycięte przy stole, podane na talerz i polane mocnym demi glace. Moc i tłustość, a do tego dym. Tak zapamiętam Le Parc. Jagnięcina, podobnie zresztą jak czerwona dorada nie była daniem odkrywczym, ale była genialna. Perfekcyjnie przygotowana, perfekcyjnie doprawiona, perfekcyjnie miękka i aromatyczna. 

Idealnie pasował do niej szampan Charles Heidsieck 2005 Rose, który zresztą stanowił doskonały pairing również do ryby i foie gras. Moim zdaniem to właśnie szampany rose są mocno niedocenianymi w kwestii dopasowywania do dań. Serwowane są najczęściej na początku kolacji, a tymczasem swoje prawdziwe piękno i zalety pokazują w jej trakcie.   

Zanim pojawiły się desery już wiedziałem, że Le Parc w moim prywatnym rankingu restauracji w Szampanii będzie zajmowało wysoką pozycję. Dziś wiem, że plasuje się na samym szczycie i jest miejscem, do którego chciałbym wrócić. 

No właśnie desery – pierwszym okazały się być maliny w musie malinowym z sosem balsamicznym, a drugim wariacja na temat wiśni z dodatkiem sorbetu wiśniowego postawionego obok. Owoce do potęgi.. nie wiem której, ale z pewnością dużej. Intensywne, mocne, głębokie smaki. Bez półśrodków, bez próby łagodzenia. Malina. Wiśnia. W możliwie najbardziej skoncentrowanej formie. Czad!

Petit fours zobaczycie na zdjęciach – nie będę ich osobno opisywał, ale wiedzcie jedno – miałem ochotę jeść ich więcej i więcej i z każdym gryzem żałowałem, że się kończą.

Kolacja dobiegła końca. Napisałbym, że do szczęśliwego, ale pełnię szczęścia przekreślił jeden moment. Gdy zapłaciłem już za rachunek i miałem wychodzić napisał do mnie znajomy z pytaniem o Philipponnata, którego kilkadziesiąt minut wcześniej piłem w Le Parc, a Wy czytaliście o nim kilka akapitów powyżej. Postanowiłem upewnić się, że faktycznie kosztował 300 euro. Spojrzałem na rachunek, a tam widniała kwota 450 euro. Poprosiłem ponownie o kartę win – 300 euro. 

Przy stole zapanowała niewielka panika wśród obsługi. Okazało się, że ktoś przypisał do rachunku niewłaściwą butelkę. Jestem w takich kwestiach naprawdę wyrozumiały, bo każdy jest tylko człowiekiem i może się pomylić. Gdybym się nie zorientował, przepłaciłbym 150 euro, ale przypadkiem jednak wykryłem błąd. To, co jednak zaskoczyło mnie najbardziej to dalsza reakcja obsługi, która najwyraźniej nie wiedziała, jak do końca dalej postępować. A przecież mówimy o dwugwiazdkowej restauracji i trzykluczowym hotelu. 

Mogli dokonać zwrotu na kartę od razu, mogli zaproponować zwrot w gotówce, mogli przynieść po kieliszku wina w ramach przeprosin. Postanowili jednak poprosić o numer telefonu, na który ktoś rano miał zadzwonić. Nie zadzwonił. Restauracja skontaktowała się dopiero po dwóch dniach i w rozmowie telefonicznej poproszony zostałem o podanie danych karty płatniczej w celu dokonania zwrotu. Numer karty, data ważności i kod… CVV. Czyli miałem podać informacje, których podawać, ze względów finansowego bezpieczeństwa po prostu nie mogę. 

10 dni po kolacji zwrot pieniędzy w końcu dotarł, ale pewien niesmak niestety pozostał. 

Gwiazdki/Nagrody/Wyróżnienia:
Michelin **

Adres: Le Parc, Reims, Francja
lescrayeres.com/en/restaurant-le-parc.html