Czasem pytacie mnie, czy za granicą jem tylko w super restauracjach. Oczywiście, że nie! Opychanie się owocami morza na targu w Barcelonie, czy Madrycie i popijanie tego białym winem lub cavą sprawia równie dużo przyjemności, co obiad w świetnej knajpie.

Do kuchni z półwyspu iberyjskiego mam szczególną słabość. W domu co prawda częściej zrobię coś włoskiego – pizzę, czy carbonarę – ale to małe tapasy, paella, pieczone papryczki, czarny makaron, szynka bellota, czy ziemniaczana tortilla wywołują u mnie wyjątkową radość. Kojarzą mi się z hiszpańskim słońcem, rozgrzaną plażą, targiem pełnym jedzenia, sangrią pitą dla ochłody. Wywołują wielkie fale pozytywnej energii, której tak bardzo brakuje u nas, zwłaszcza zimą.

Tego jedzenia, tych tapasów przesiąkniętych iberyjskim klimatem bardzo mi brakowało w Warszawie. Kiedyś świetnym miejscem była La Iberica, ale po jakimś czasie mam wrażenie, że poziom spadł. Zrobiłem więc sobie przerwę, i choć do La Iberica zapewne wrócę, to szukałem dalej.

O otwarciu Portuñol Bistro Iberico dowiedziałem się przypadkiem, a kilkanaście dni później już siedzieliśmy przy stoliku by spróbować, co oferuje kuchnia. Jedzenie było fantastyczne. Wspomniałem o tym tutaj: https://chezcezary.pl/warszawa/cezary-poleca-czyli-najlepsze-restauracje-w-warszawie-na-rozne-okazje/).

Czy jakość udało się utrzymać? Postanowiłem to sprawdzić pięć miesięcy później, w lutym.

Usiedliśmy w środku i przyznaję, że tak trzeba było zrobić już za pierwszym razem. Wnętrze jest bardzo klimatyczne. Kolorowe, wygodne kanapy, flaga Portugali namalowana na ścianie, muzyka i drobne detale sprawiają, że w sekundę człowiek zapomina o świecie na zewnątrz. Nawet jeżeli za oknem dominują chmury i deszcz.

Na początek wybraliśmy cztery przystawki/tapasy i dopiero po nich postanowiliśmy podjąć decyzję co do dań głównych. Tortilla ziemniaczana przyszła mocno wypieczona od góry. Na cienkiej granicy przypalenia, ale bez śladu goryczy na języku, trochę jak ziemniak z ogniska lekko opalony ogniem. I właśnie tak przypieczona warstwa sprawiła, że tortilla smakowała mi nieporównywalnie bardziej niż te bledsze odmiany na targu w Madrycie. Mogę sobie jednak wyobrazić, że komuś aż tak ciemna skórka nie przypadnie do gustu. To już kwestia prywatnych preferencji.

Krewetki z chorizo skąpane w sosie maślano winnym nie budziły już nawet najmniejszych wątpliwości. Wystarczył jeden gryz i jedno zanurzenie bułki w cudownym sosie, by odpłynąć i przenieść się na południe Europy. Tego mi było trzeba! Krewetki okazały się fantastycznie jędrne, podobnie jak kiełbasa, która oprócz soczystości była też pełna smaku i to mimo że oddała go dużo do sosu. Ten w zasadzie powinien nazywać się maślano-winno-chorizowy 😉 Zamawiając krewetki od razu poproście o więcej pieczywa. Zobaczycie, że się przyda, chyba że miseczkę planujecie po prostu wylizać, ale nie jest to zbyt wygodne. Nie pytajcie, skąd wiem…

Małe rybki usmażone na głębokim tłuszczu i podane z aioli smakowały mi nieporównywalnie bardziej niż na targu w Madrycie. Nie były ani zbyt tłuste, ani zbyt suche. Idealne, kruche, a gdy jeszcze zanurzyłem je w aioli i w takiej postaci spróbowałem, mózg oszalał z radości. Właśnie tego uczucia szukałem!

Skoro jesteśmy przy sosie aioli, to musicie wiedzieć, że w Portuñol Bistro Iberico zobaczycie go w towarzystwie bardzo wielu dań, ale podawany jest w miseczce, tak abyście mogli dodać go według własnego uznania. Coś jednak czuję, że nie będziecie się ograniczać. Jadłem aioli w wielu miejscach, ale tu ten sos zbliżony do majonezu mogę określić jednym słowem – fantastyczny. Jest kremowy i puszysty. Ma oczywiście wyczuwalny, choć nie zbytnio ostry, posmak czosnku i cytryny. O to przecież chodzi.

Od obsługi dowiedziałem się, że aioli przygotowywane jest w Portuñol świeżo na miejscu i to czuć. Oczywiście zrobienie aioli nie jest czymś niezwykle skomplikowanym, ale i majonez do trudnych sosów nie należy, a mimo to bardzo wiele knajp idzie na łatwiznę. W tym Bistro na szczęście widać dbałość o smakowe detale.

Na stole został jeszcze tylko jeden talerz – z najmniejszymi tapasami – krokietami z dorsza obtoczonymi w panierce i smażonymi na głębokim tłuszczu. Smażonymi idealnie, ponieważ skórka krokieta okazała się chrupiąca, zdecydowanie nieprzetłuszczona, a do tego skrywała fantastyczne, rybne nadzienie. Dorsz nie został zmielony na bezkształtną masę, lecz miał swoją wyraźną strukturę wyczuwalną pod zębem. Niemal jakby porównać tatara mielonego z siekanym 😊 Krokiet był fenomenalny, cudownie soczysty! I podany… oczywiście z aioli.

Mimo, że większość tapasów była smażona na tłuszczu, mimo sporej ilości oliwy w aioli i mimo kilku tłuściutkich kiełbasek chorizo chwilę po wyjściu z Bistro czułem na żołądku lekkość. Gdyby temperatura smażenia była zbyt niska lub gdyby użyty został tłuszcz słabej jakości, żołądek i wątroba dałyby szybko o sobie znać.

Tapasy pochłonięte – czas na dania główne. Przyznaję, sił na konsumpcję było już coraz mniej, dlatego zdecydowaliśmy się tylko na zupę rybną i pica pau, czyli wołowinę duszoną w piwie, tu dodatkowo podaną z puree z batatów. Muszę Wam zdradzić, że duszona wołowina zawsze kojarzy mi się z mięsem tak suchym, że możliwym do zjedzenia tylko z jakąś nieprzebraną ilością sosu. Stwierdziłem jednak, że zaryzykuję i ryzyko się opłaciło. Wołowina była krucha, ale nie sucha, a kremowość zapewniało puree – delikatne, słodkie, przełamane miejscami kwaśnymi piklami i oliwkami. Fantastyczne jedzenie! Bardzo sycące, ale nie tłuste.

Na deser zamówiliśmy sernik baskijski – kremowy, choć nie aż tak kremowy jak nowojorski, oraz pastel de nata, czyli kruchą babeczkę z ciasta francuskiego wypełnioną kremem budyniowym. Ależ ona cudownie zakończyła obiad! Musicie jej spróbować!

Podsumowanie

Do Portuñol Bistro Iberico wrócę na pewno i to w znacznie większym gronie, bo okazuje się być świetnym miejscem na wspólne spotkanie, podczas którego zamawiamy tapasy, dzielimy się nimi, popijamy wino i rozmawiamy.

W dodatku ceny są tu bardzo akceptowalne, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę świetne produkty, lokalizację w centrum i szalejącą inflację. Za cztery przystawki, danie główne, zupę, dwa desery, dwie kawy, dwie lemoniady i dwa kieliszki wina zapłaciliśmy 300 zł. 

Jeżeli chcielibyście udać się do Portugalii lub Hiszpanii na pyszne jedzenie, ale nie samolotem, tylko tramwajem, to kierujcie się do Centrum, na ulicę Złotą 11 😊  

Adres: Portuñol Bistro Iberico, Złota 11, Warszawa
www.portunolbistro-iberico.com