Na warszawskiej Pradze mieści się niewielki lokal – Hub.Praga. Urządzony w stylu bardzo eleganckiego, nowoczesnego bistro o jasnym wystroju z czarno-złotymi elementami.

Cudze chwalicie, swego nie znacie… Jak ulał pasuje do mnie to stwierdzenie, bo okazuje się, że po rozmowie z Wesołymi Hedonistami, czyli Agnieszka i Adrian, na niemal każde pytanie dotyczące wizyty w warszawskiej restauracji, odpowiadałem wstydliwie „Nie znam, nie byłem”.

Mój lokalny wybór ograniczał się do niedawna do dwóch miejsc: genialnej Epoki i rewelacyjnego Rozbrat 20. I okazuje się, że więcej znam restauracji za granicą, niż tych do których można, przy odpowiednim zapale, dojść piechotą.

Dlatego postanowiłem nadrobić zaległości. Pochodzić lokalnie i w pierwszej kolejności podzielić się wrażeniami z kolacji w hub.praga, a odsunąć nieco w czasie wpisy o Mirazur, Disfrutar, czy DiverXO, mimo, że każde z tych miejsc zagościło w moim prywatnym panteonie absolutnych, gastronomicznych bogów. I co pokazuje ranking The World’s 50 best restaurants, nie tylko moim.

Nigdy wcześniej nie byłem w restauracji prowadzonej przez Witek Iwański, choć o każdej z nich i serwowanych w nich daniach słyszałem wyłącznie pozytywne opinie. Tym razem udało się dotrzeć.

Na warszawskiej Pradze mieści się niewielki lokal – Hub.Praga. Urządzony w stylu bardzo eleganckiego, nowoczesnego bistro o jasnym wystroju z czarno-złotymi elementami. Nie ukrywam, że kontrast między fasadą budynku, ulicą Jagiellońską biegnącą obok, a wystrojem wnętrza jest gigantyczny. I właśnie przez ten kontrast człowiek początkowo odnosi wrażenie, że za samo „dzień dobry” zapłaci tyle, co za dobre wino w Mirazur i że powinien założyć marynarkę, a najlepiej garnitur.

Ale to tylko pierwsze wrażenie. Powitanie jest bardzo serdeczne i już chwilę później człowiek zaczyna czuć się swobodnie. Żadnego nadęcia, sztucznej elegancji, kija w…iecie gdzie.

Menu stanowią stosunkowo niewielkie dania, których fajnie jest zamówić kilka wraz z jakąś miłą butelką wina. Siedzieć, rozmawiać, pić, jeść i się relaksować. Jest też do wyboru opcja „degustacyjna”, czyli wszystko z karty, ale w nieco mniejszej ilości, aby wyjść o własnych siłach, a nie wyjechać na wózku widłowym o powiększonym udźwigu.

Nie wiem czy kiedykolwiek zamawiałem a’la carte, gdy był choć cień szansy na „degustację”. Tu też pozostałem wierny tradycji.

O ludzie! Co to jest za jedzenie! Jak mi takiego miejsca brakowało! Potrawy są albo świetne, albo obłędne. Żadnego słabego punktu.

Delikatny kurczak, prezentowany był niczym ostryga, pojawił się na początek i tylko rozbudził apetyt. Następnie lekka „sałatka” z ogórków w nietypowej formie niczym tarta – niezwykle przyjemna.

Do dziś pamiętam chrupiącego i miękkiego w środku selera gotowanego, pieczonego i smażonego. Tarta z ostrygami (tym razem naprawdę tarta i naprawdę ostrygi) i puszystym budyniem jajecznym gotowanym na parze powinna zostać w menu na zawsze, z zakazem usuwania jej. Ale niestety Szef takich zakazów nie uznaje 😊

I o ile poprzednie dania były niewielkie i lekkie, nazwę je dla uproszczenia, przystawkami, to wyborna ryba, w spienionym, szampańskim sosie, czy pączek z kaczką stanowiły już bardzo, ale to bardzo sycące uzupełnienie.

Zwieńczeniem kolacji były desery: sorbet, krem śmietanowy z rabarbarem i kultowe już lody z palonego masła. FAN TAS TYCZ NE! Kolacja była na takim poziomie, że człowiek miał ochotę od razu wrócić. I wróciłem, kilka tygodni później już na nowe menu, które okazało się… jeszcze lepsze.

Wszystkie potrawy łączy kilka wspólnych cen. Są proste, ale tylko pozornie, bo gdy zagłębić się w szczegóły, okazują się być bardzo pracochłonne i złożone. Nie ma się poczucia przewagi formy nad treścią, tu zawsze jeden, może dwa produkty odgrywają kluczową rolę, a reszta składników na talerzu stanowi uzupełnienie – rewelacyjne i świetnie dobrane ale uzupełnienie. Dzięki temu człowiek nie gubi się, nie szuka myśli przewodniej, może skupić się na jedzeniu i przeżywaniu smaków. Tego tak bardzo brakuje w wielu restauracjach.

W daniach nie ma też ekskluzywnych produktów: kawioru, trufli, złotych płatków – Witek Iwański sam przyznaje, że chce pokazać iż do uzyskania świetnego smaku nie trzeba po nie sięgać. I ma rację.

Dzięki temu ceny, zwłaszcza jak na poziom kuchni i obecną sytuację, są przystępne. Jedno danie to koszt 25-39 zł, a wino również nie spowoduje debetu na koncie.

Warta podkreślenia jest też obsługa: bardzo pomocna, kompetentna, ze świetną znajomością potraw. Trudno zresztą, aby było inaczej, bo część dań podaje sam Szef Kuchni 😊 Chętne osoby mogą też zejść na dół i zobaczyć serce Hub.praga, czyli kuchnię, w której umieszczony został niewielki stół, na wypadek gdyby ktoś chciał odbyć podróż kulinarną pod hasłem “Chef’s table”.

Mój prywatny ranking

W moim prywatnym rankingu restauracje nie mają ocen, gwiazdek, noży, widelców czy punktów. Klasyfikuję je na podstawie tego, jak chętnie chciałbym do nich wrócić.

[Nigdy] – oznacza, że za żadne skarby tam nie wrócę.

[Może kiedyś] – gdy mimo pewnych niedociągnięć istnieje cień szansy, że pojawię się tam znowu, a Was może nie spotka rozczarowanie, gdy pójdziecie pierwszy raz.

[Wrócę] – kiedy restauracja jest naprawdę warta uwagi i gdy tylko nadarzy się ku temu okazja, pojawię się ponownie, a Wam po prostu radzę iść.

[Choćby jutro] – tu nie będę czekał na okazję, tylko sam ją stworzę, aby zjeść tam znowu, a Wam sugeruję zrobić rezerwację TERAZ!

[OBŁĘD] – są takie miejsca, w których podczas jedzenia następuje zatracenie kontaktu z rzeczywistością. Przy tym odczuciu określenie „kulinarny odlot” zdaje się lewitować ledwie kilka metrów nad ziemią. Mam na myśli, niezależnie jak idiotycznie to brzmi, poczucie obłędu, kulinarnego omdlenia, wyjścia poza tu i teraz.

Czy wróciłbym w takim razie do Hub.Praga? Choćby jutro 😊

Adres: Hub.Praga, Jagiellońska 22/LU1, Warszawa
www.hub-praga.pl