Po poprzedniej wizycie w Alchemist napisałem tak: „To nie jest zwykła restauracja. W Kopenhadze w jednej z wielu hal przemysłowych odgrywa się prawdziwy kulinarny spektakl, który przyćmił wszystko, co do tej pory widziałem.” Dziś wpis zacząłbym dokładnie tak samo.

W wielu kwestiach nie chcę się powtarzać, dlatego gorąco zachęcam najpierw do przeczytania tej relacji – https://chezcezary.pl/dania/alchemist/ – która cały czas świetnie oddaje emocje, jakie mi towarzyszyły.

Przeczytaliście?

Dam Wam jeszcze chwilę…

Ok, zaczynamy!

Alchemist nie stoi w miejscu, zmienia się, ale nadal szokuje i nadal dostarcza wielu wrażeń, które wywołują autentyczne ciary.

Przenieśmy się na chwilę do połowy kolacji. Siedzimy w głównej, ciemnej sali.  Nad nami, na półkuli stanowiącej sufit wyświetla się kolejna frapująca animacja stanowiąca oprócz małych lampek na stole, jedyne oświetlenie. Skończyliśmy właśnie jedno z dań, a obsługa jak zawsze niemal niepostrzeżenie uprzątnęła stół. Czekamy na kolejne, ale zauważamy, że choć jeszcze przed chwilą po sali przemieszczał się team Alchemista, to teraz zniknął, jakby jakiś mag wypowiedział tajemnicze zaklęcie. Nie ma nikogo, a wielkie, przesuwane drzwi do kuchni są zamknięte. Czekamy w napięciu, a każda sekunda trwa jak minuta.

Nagle drzwi otwierają się i z kuchni wychodzi cała obsługa trzymając w rękach kieliszki, które po chwili trafiają na stoły wszystkich gości. W jednym momencie, w pełni synchronicznie. Jest w tym coś podniosłego, zapierającego dech w piersiach i przyprawiającego o ciarki. Wszyscy są proszeni o wzniesienie kieliszków do góry. I wtedy światło gaśnie.

Nastaje ciemność. Jednak nie kompletna. Źródłem jedynego, tlącego się światła są kieliszki wypełnione alkoholem i jak się okazuje ekstraktem z meduzy. Cała sala wygląda niczym rozgwieżdżone niebo. Nie widzimy twarzy innych gości, a jedynie świecące punkty. Ludzie zaczynają wznosić toasty, wołać do siebie, nasłuchiwać innych języków, śmiać się. NIESAMOWITE!

To doświadczenie, zostanie ze mną już do końca. Będę je wspominał z rozrzewnieniem na starość. Prawdziwe arcymistrzostwo w budowaniu atmosfery.

Alchemist to nie restauracja, to jeden, wielki spektakl. Zaplanowany od początku do końca, od motyli na przystawkę, przez móżdżek podany na talerzu w formie głowy, zamknięte w małych klatkach kurze nóżki, po ostatni deser konsumowany „na poddaszu”. Wszystko ma sens, tworzy spójną całość a niebywała forma podąża w parze z fenomenalnym smakiem. Absolutnie nie dziwię się, że Alchemist już zajmuje 5. miejsce w The World’s 50 Best, a niedawno w innym rankingu został okrzyknięty najlepszą restauracją w Europie!

Co więcej, w kategorii „opieka nad gościem” Alchemist nie ma sobie równych. Ponad 80 osób jest zaangażowanych do przygotowania i zaserwowania jednej kolacji dla 50 osób. Obłęd!

Część zespołu znajdującego się na sali podaje dania, opowiada o nich, a część ma do wykonania tak pozornie prozaiczne zadanie, jak podsunięcie krzesła osoby, która właśnie wstała od stolika i wyszła do toalety. Przy czym odbywa się to tak dyskretnie, że przez całą kolację nie zauważyłem, kiedy i kto podsunął krzesło znajdujące się obok mnie. WOW! Takie detale robią różnicę.

Zadbano nawet o to, by całą kolację naszym stolikiem opiekowała się Marta, Polka, która kilka lat temu wyjechała z kraju i obecnie pracuje właśnie w Alchemiście. Siedzieć w tak nieprawdopodobnej restauracji i być obsługiwanym po polsku – cudowne doświadczenie.

Kiedy w czasie kolacji wydawało nam się, że trudno wymyślić coś jeszcze, wtedy tuż przed częścią deserową poproszeni zostaliśmy o wyjęcie wszystkich rzeczy z kieszeni, zdjęcie zegarków, kolczyków, pierścionków. Wszystkiego, co mogłoby się zgubić. Następnie poszliśmy do pomieszczenia obok kuchni…

Tam, ku naszemu zaskoczeniu, należało zdjąć jeszcze obuwie. Otworzyliśmy kolejne drzwi. Zrobiliśmy krok. I wylądowaliśmy w basenie pełnym białych piłek. Z głośników pełnym ogniem rozbrzmiało „Freedom” George’a Michaela, a zawieszone pod sufitem światła wypełniły pokój całą paletą kolorów niczym na dyskotece. Zaczęło się prawdziwe szaleństwo, nurkowanie, podrzucanie piłek, śpiewanie, a właściwie pełne radości darcie się.

Kilka chwil wcześniej delektowaliśmy się winami i serwowanym, pięknym jedzeniem, a teraz wariowaliśmy jak dzieci. Co to było za doznanie! Co za szaleniec wymyślił basen z piłkami!

Oczyszczające, odprężające i totalnie zaskakujące doświadczenie.    

Alchemist nie byłby jednak sobą, gdyby ciesząc nie wprawiał w wyrzuty sumienia. Takim elementem z pewnością była czekoladka, jaką zjedliśmy po zabawie w basenie. Opakowanie wyglądało niepozornie. Tylko napis “guilty pleasure” zdradzał, że w środku czekać może na nas coś zaskakującego. Nikt jednak nie spodziewał się małej, czekoladowej trumny. Ma ona za zadanie przypomnieć, że wiele upraw kakao bazuje niestety na wyzysku dzieci. 

“Guilty pleasure” – trudno o jedno hasło, które lepiej opisywałoby doświadczenie serwowane przez Alchemist podczas kolacji.   

Podsumowanie

Mam wielką nadzieję, że w ciągu najbliższych kilku lat Alchemist zostanie nazwany najlepszą restauracją świata, choć według mnie już teraz jest czymś znacznie więcej. To projekt z innego, kulinarnego wymiaru. 

Co ciekawe podobnie kończyłem poprzedni wpis o Alchemist, i jak widać słowa te ciągle są aktualne.

Rasmus Munk nadal jesteś wielki!

PS. Gdy będziecie w Alchemist postarajcie się schować telefony. Patrzcie, cieszcie się, przeżywajcie, doświadczajcie. Każde zrobione zdjęcie, choć z pewnością będzie stanowić pamiątkę, ukradnie Wam część kolacji, odwróci Waszą uwagę albo będzie powodem przegapienia ważnego momentu.  W razie potrzeby, wykorzystajcie moje poświęcenie 😊 

Adres: Alchemist, Kopenhaga, Dania
alchemist.dk