Kiedyś, jeszcze przed erą bycia totalnym, restauracyjnym świrem, wydawało mi się, że rezerwowanie stolików to sprawa prosta. Dziś wiem, że przypomina ono bardziej bieg na czterysta metrów z zamiarem pobicia rekordu świata, poprzedzony złożonym okresem przygotowań finansowo-technologiczno-logistycznych.

Im restauracja jest bardziej rozpoznawalna i uznawana za lepszą w oczach krytyków, tym trudniej o stolik. Absolutnym apogeum jest zajęcie pierwszego miejsca w rankingu The World’s 50 Best Restaurants. Dla przykładu, rezerwacja stolika w trzygwiazdkowym Mirazur wiązała się co prawda z pewnymi niedogodnościami, ale po otrzymaniu tytułu najlepszej restauracji na świecie, stała się niemożliwa – stoliki zostały zajęte na rok do przodu.

Alchemist choć nie jest jeszcze numerem 1, od początku cieszył się wielkim zainteresowaniem. Przez to dopiero po ponad roku starań, udało mi się dokonać pomyślnej rezerwacji, a pojechać jeszcze rok później.

W DiverXo, Dabiz Muñoz otrzymał tytuł Najlepszego Szefa Kuchni Świata i oczywiście sprawił, że lista gości zapełniła się momentalnie.

Jak więc dostać się do takiej restauracji?

W zasadzie wszystkie korzystają ze specjalnych platform do rezerwacji. Określonego dnia miesiąca czy kwartału, restauracja otwiera możliwość „zabookowania” stolika z odpowiednim wyprzedzeniem. Niektóre pozwalają na rezerwację na kolejny miesiąc, inne dopiero na kolejny kwartał, a są takie, gdzie wkrótce będzie można się zapisać na kolację w… 2024 roku. Wyczuwam tu pewne podobieństwo do kolejek do specjalistów NFZ, ale idźmy dalej.

Mimo tak oczywistych utrudnień, takich gastro-świrów jak ja, jest na tyle dużo, że przyznaję, iż moje pierwsze porównanie do biegu na 400 metrów jest mocno nietrafione. To bardziej przypomina walkę w dyskontach o luksusowe torebki w promocji, tylko że w internetowym, pozornie kulturalnym wydaniu. Jestem niemal pewny, że gdyby dać nam sekatory i adresy osób walczących o wolny stolik, to światłowody nie miałyby szans.

W dodatku walka o miejsca nie jest grą fair. Są kulinarne VIP-y, znajomi królika, znane persony które miejsca dostają już wcześniej i gdy rusza oficjalna rezerwacja, część miejsc jest od początku zaklepana.

Żeby zobrazować skalę tego zjawiska, mogę napisać, że w ciągu ok. 2 minut bookowane są wszystkie stoliki na dany okres. I nie ważne, czy są to rezerwacje tylko na październik, czy od października do grudnia, czy może na listopad 2023. 2 minuty i koniec. Mam na myśli oczywiście te topowe miejsca.

Pomyślicie pewnie, że część osób rezerwuje wiele terminów na raz na wszelki wypadek, a potem odwołuje te mniej dogodne. Taki proceder owszem istniał, ale został ukrócony prosta zasadą – rezerwujesz, płacisz. Bardzo często pełną kwotę za kolację. Oprócz oczywistej wady w postaci mrożenia pieniędzy przez taki czas, ma to pewną zaletę. Gdy człowiek w końcu, po roku czekania, leci do takiej restauracji, już prawie nie pamięta, że coś opłacał. Nie pamięta tego bólu szurania portfelem o debet. Rachunek za same napoje jest wtedy jakimś takim miłym zaskoczeniem.

Skoro to takie trudne, to jak dostaję się do takiej restauracji?

Muszę być szybszy i lepiej zorganizowany od reszty. Sekatorów nie mam, więc przygotowuję się inaczej. Staję się Człowiekiem Rezerwacją!

W pierwszym etapie sprawdzam połączenia lotnicze w określonym miesiącu. Kiedy są wyloty, kiedy przyloty, w jakich godzinach jest kolacja, którego dnia jest lot powrotny, kiedy z przyczyn zawodowych mogę, a kiedy nie mogę pojechać. Tak powstaje cała siatka optymalnych terminów. W czasie walki o stolik nie będzie czasu na namysły. Jeden termin jest już zajęty, to biorę następny z listy. Bez zastanowienia!

Układając listę muszę też wziąć pod uwagę popularność konkretnych dni. Oczywistym jest, że największym zainteresowaniem cieszy się piątek i sobota, a trudność w zdobyciu takiego terminu rośnie nieproporcjonalnie. Dlatego w przypadku choćby Alchemista nawet nie próbowałem o te dni rywalizować, a szukałem stolika w środku tygodnia. I jak się okazuje, tak postąpiła większość 😊

Kolejny etap to przygotowanie środków na kontach. Tak, nie na jednym, ale na dwóch różnych, niezależnych, z różnymi kartami płatniczymi. Redundancja to podstawa! Przez jej brak raz prawie straciłem wymarzony stolik.

Żeby jeszcze bardziej wzmocnić kuriozalność sytuacji, gdy nadchodzi Dzień 0, ekran monitora ustawiam tak, że na jednej jego części odpalam zegar z sekundnikiem, na drugiej stronę internetową restauracji. W pogotowiu mam jeszcze smartfona na wypadek, gdyby inny konkurent miał jednak sekator i znał mój adres.

10 minut do godziny zero. Wyłączam wszystkie niepotrzebne aplikacje i przestaję odbierać jakiekolwiek telefony. Oddech przyspieszony.

5 minut do godziny zero. Nie usłyszę Cię nawet jeżeli staniesz koło mnie i krzykniesz mi do ucha. Tętno bardzo szybkie.

Minuta do godziny zero. Wybudzam telefon, aby na pewno nie zgasł ekran. Ostatnie sprawdzenie myszki i pierwsze odświeżenie strony. Serce właśnie zmieniło się w perkusistę Metalliki.

3 sekundy do godziny zero. Zaczynam odświeżać stronę, na wypadek gdyby serwer miał minimalnie przesunięty czasu.

Godzina zero. Pojawia się kalendarz z wolnymi terminami. Wskazuję datę, godzinę, liczbę osób. Akceptuję.

W wielu systemach rezerwacyjnych następuje wtedy chwila wytchnienia, która trwa ok. 10 minut. To czas na dokonanie płatności. Podaję dane karty (oczywiście mam je już zapisane) i czekam na komunikat z aplikacji bankowej. Wiem, że mam 10 minut, ale te sekundy trwają wieczność.

Potwierdzam płatność i na chwilę zamieram. Już kiedyś na tym etapie system rezerwacyjny zawiesił się, a ja zamiast poczekać, nacisnąłem F5… Efekt. Wróciłem do początku, a mojego stolika już nie było.

Potem pozostaje tylko poczekać na oficjalnego maila i dopiero gdy on przychodzi, zaczyna się świętowanie. Po drodze pokonałem w końcu tysiące konkurentów, z których zdecydowana większość na swoją szansę będzie musiała poczekać kolejne miesiące.

Do wczoraj byłem przekonany, że bookowanie stolika nie może być już bardziej stresujące, ale oczywiście się myliłem. Jest coś gorszego. To zło nazywa się „waiting list”. Gdy człowiek przegapi termin zwalniania stolików, może zapisać się na listę oczekujących i żyć nadzieją, że jakaś biedna duszyczka zrezygnuje ze swojej opłaconej rezerwacji. Nawet moje wrodzone pokłady optymizmu nie są na tyle duże, by wierzyć w powodzenie takiego obrotu sprawy.

Tak, ponownie się myliłem. Pokłady powinny być większe i powinienem być przygotowany. Ale nie byłem. W środku dnia zobaczyłem mail od restauracji Noma. Nie wierzyłem własnym oczom. Zwolniło się miejsce! Kolacja za tydzień. Noma! Noma!

Wybuch radości zmienił się w przerażenie, gdy przeczytałem informację, że tego maila dostali wszyscy czekający na ten stolik.

Pisałem już, że nie jestem jedynym gastro-świrem, prawda? Kto pierwszy ten lepszy!!!

Wstępnie potwierdziłem po kilku sekundach, ale jeszcze nie zapłaciłem. Problem był jeden. Poważny. Jedzie nas czwórka.

Owszem, na waiting list zapisywałem nas za zgodą wszystkich, ale było to dawno temu. Czy mają czas za tydzień? Czy pojadą? Czekając na te odpowiedzi patrzyłem na upływający czas.

Odliczanie zaczęło się od 10 minut i nieubłaganie biegło do zera.

Płatność dokonałem na 180 sekund przed końcem czasu.

I kiedy już zatwierdziłem przelew, zdałem sobie sprawę, że w okresie wakacyjnym zakup biletów lotniczych dla czterech osób, na za tydzień, może nie być wcale tak łatwy… 😊