Do grona moich absolutnie ulubionych restauracji w Polsce dołącza właśnie Tuna.

Nie piszę tego pod wpływem chwilowych emocji i kulinarnych uniesień wywołanych podczas jednej wizyty. O nie! To zdanie opieram na podstawie czterech kolacji i takiej samej liczby gastronomicznych odlotów.

Co więcej, decyzję, aby pójść do Tuny podejmowałem, mimo że menu było za każdym razem takie samo. W praktyce nieco się różniło, ale o cudownych daniach spoza karty dowiadywałem się dopiero na miejscu.

Cztery razy na to samo menu? Nawet, gdy to piszę, nie dowierzam, ale też nie ma chyba lepszej rekomendacji.

Martin Gimenez Castro stworzył niedaleko Elektrowni Powiśle miejsce absolutnie wyjątkowe. Oparte na rybach i owocach morza, gdzie najważniejszy jest produkt i jego jakość. Wybitna jakość, bez grama kompromisu. Do niej dołącza konsekwencja w trzymaniu najwyższego poziomu. Umówmy się – cztery wizyty w ciągu kilku miesięcy to odpowiedni papierek lakmusowy.

Genialne jest całe menu, od pierwszej pozycji do ostatniej. Już ostrygi pokazują, jakie znaczenie dla Szefa ma produkt. Są to ostrygi Gillardeau uznawane za jedne z najlepszych na świecie. Mięsiste, soczyste, lekko słodkawe, lekko słonawe – perfekcyjne.

Sashimi z halibuta Sterling jest obowiązkową pozycją podczas pierwszej wizyty. Piszę, że podczas pierwszej, bo jak wrócicie do Tuny po raz drugi, to sami, już bez mojej namowy zamówicie sashimi. Halibut Sterling charakteryzuje się obłędnie delikatnym, nieco tłuściutkim mięsem. Jego połowy są tak małe, że podczas dostaw, do Polski trafia jedynie 100 kg. Na szczęście Martin Gimenez Castro znalazł sposób, by uszczknąć coś dla swojej restauracji.

Wspomniany halibut do sashimi obtaczany jest w popiele i podawany z chipsami z jarmużu i aioli na bazie czarnego czosnku. Danie po prostu wybitne z bardzo przyjemną nutą ogniska.

O wyjątkowej wyobraźni Szefa niech zaświadczy tatar z tuńczyka (do wyboru Yellowfin lub Bluefin), który serwowany jest z aioli truflowym i… kakao. Połączenie na pozór wydaje się ryzykowne, ale efekt jest absolutnie wart grzechu!

Z przystawek spoza karty udało się zdobyć krewetki, które w smaku mają pistacjową nutę i zostały podane z mocnym sosem pistacjowo-rybnym. FENOMENALNE. No dobrze, do ideału brakowało tylko, aby kuchnia nieco powstrzymała chęć solenia sosu, zwłaszcza że sam w sobie był on naprawdę intensywny.

Innym daniem, którego drukowane menu nie zawierało, była foie gras podawana na brioszce. Połączenie pozornie banalne i oklepane, ale nie tu. Szef idealnie ograniczył poziom słodyczy, a jednocześnie w jakiś magiczny sposób sprawił, że wątróbka, co ja mówię, to w zasadzie jeden wielki kawał tłuszczu, była lekka. Niebywałe!

Jak na tle wybitnych przystawek prezentują się dania główne? Zdecydowanie stanowią kolejny rozdział kulinarnych uniesień. Toro z tuńczyka FANTASTYCZNE, rozpływające się na języku, tylko lekko przypieczone od góry. Zjadłbym znowu!

Halibut Sterling z dyniowymi kopytkami i sosem z węgorza mógłby być serwowany w gwiazdkowych restauracjach takich jak Marchal w Kopenhadze.

Jesiotr… no oczywiście, że Antonius… podawany jest z puree z kalafiora. I znowu pierwsze skojarzenie, że banał. I znowu pierwszy gryz i odlot. Smak ryby jest bardzo wyczuwalny i jednocześnie piękne złagodzony puree. Nie wykluczam, że gdyby gości dookoła było mniej, to talerz bezczelnie bym wylizał.

Desery? No sami powiedzcie – tost francuski z kremem angielskim jako pierwsza pozycja i pieczone jabłko jako druga. Prawda, że nie brzmi to sexi? Nie obawiajcie się jednak. Ten niepozornie opisany tost zakończy kolację na tych samych wyżynach, na jakie zabrały Was poprzednie potrawy. Co do jabłka, to jest ono smaczne, ale znacznie bardziej przyziemne.

Na wielkie brawa zasługuje wystrój lokalu, elegancki, ale przytulny, zawierający elementy nawiązujące do ryb – jak np. ściana wyłożona metalowymi łuskami, które załoga pojedynczo, ręcznie mocowała.

W Tuna by Martin Gimenez Castro możecie usiąść przy jednym ze stolików, ale wieczór przy barze również będzie udany, zwłaszcza na miejscach z widokiem na otwartą kuchnię.

Jeżeli do kolacji lubicie wypić wino, to karta trunków została doskonale skomponowana pod menu, a w razie problemów z wyborem, pomoże sommelier, którego fachowość i troska w obsłudze klienta zasługują na wielkie brawa.

Podsumowanie

Tuna jest miejscem, do którego można przyjść zarówno na wieczorną kulinarną ucztę, jak i na wino ze znajomymi – wtedy zamówcie po prostu kilka przystawek, którymi podzielicie się w czasie rozmowy. W obu przypadkach zjecie na pewno GENIALNE jedzenie.

Od razu ostrzegam tylko, że porcje, zwłaszcza głównych dań, są spore i łatwo się przejść. Pozytywem jest natomiast fakt, że nawet po takim przejedzeniu, rano czuć lekkość w brzuchu 😊

Czy wróciłbym do Tuna by Martin Gimenez Castro? W każdej chwili, bez wahania.

PS…

PS. Między 12:00, a 15:00 Tuna serwuje lunche. Ich jeszcze nie próbowaliśmy, ale na pewno nadrobimy zaległości.

PS2. Wkrótce menu w Tunie ma się zmienić. Zobaczymy, co nowego wymyśli Martin Gimenez Castro.

Adres: Tuna, Elektryczna 2, Warszawa
tuna-restaurant.pl